Okładka książki Wieża świtu Tom 5,5 cyklu Szklany tron

Wieża świtu Tom 5,5 cyklu Szklany tron

Autor: Sarah J. Maas
Wydawca: Uroboros
wysyłka: niedostępny
ISBN: 978-83-280-5346-5
EAN: 9788328053465
oprawa: Miękka
format: 13.5x20.5cm
język: polski
Seria: SZKLANY TRON
liczba stron: 848
rok wydania: 2020
(4) Sprawdź recenzje
Wpisz e-mail, jeśli chcesz otrzymać powiadomienie o dostępności produktu
44% rabatu
28,21 zł
Cena detaliczna: 
49,99 zł
dodaj do schowka
koszty dostawy
Najniższa cena z ostatnich 30 dni: 28,21

Opis produktu

Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do starego i pięknego miasta Antica. Były kapitan Gwardii Królewskiej ma nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme przywróci mu władzę w nogach. Uleczenie to jednak tylko część planu. Oto na tronie zasiada wszechpotężny kagan, którego Chaol ma za zadanie nakłonić do wzięcia udziału w wojnie. Jednak to, co czeka Chaola i obecną kapitan Gwardii Królewskiej Nesryn, przekroczy ich najśmielsze oczekiwania. Kluczem do powodzenia misji może okazać się niepozorna uzdrowicielka Yrene i informacje, które bohaterowie zdobędą podczas pobytu w pałacu. Sarah J. Maas (ur. 1986) – amerykańska pisarka fantasy. Autorka bestsellerowej serii Szklany tron (Szklany tron, Korona w mroku, Dziedzictwo Ognia, Królowa cieni, Imperium burz, Wieża świtu). W 2016 r. nakładem Uroborosa ukazał się też Dwór cierni i róż, a w 2017 r. Dwór mgieł i furii oraz Dwór skrzydeł i zguby.

Recenzje:

✖ Opinia niepotwierdzona zakupem
autor: Czytanie Naszym Życiem
Wieża świtu - tak zwany tom połówkowy (a przynajmniej ja używam tego określenia :D), co oznacza, że należy do serii, ale jest tylko dodatkiem i można go pominąć. Z tego też powodu okładka różni się od pozostałych tomów serii Szklany tron. Wieża świtu swoją premierę miała 18.04.2018 roku, więc jeszcze przed Królestwem popiołów. Zostawiłam ją sobie na sam koniec, bo nie chciałam odrywać się od właściwej akcji. O czym opowiada książka?



Tom 5.5 poświęcony jest przede wszystkim Chaolowi i Nesryl - ale, oczywiście, nie tylko! Wszyscy już doskonale znamy Sarah J. Maas i wiemy, że jest to autorka, która nie potrafi się ograniczać w pisaniu. Na blisko 850 stronach spotkamy wielu bohaterów i jeszcze więcej akcji. Chaol i Nesryl wyruszają w podróż do miasta Antica. Były Kapitan Gwardii Królewskiej liczy na to, że jedna z uzdrowicielek przywróci mu władzę w nogach. Zaczyna się bardzo niepozornie, ale za chwilę akcja nabierze tempa i nie zwolni aż do końca!



Zachwyca mnie to, ile pracy Sarah J. Maas wkłada w swoje książki. Od samego początku tej serii, od pierwszego tomu, bohaterowie są w mojej głowie jak żywi! Jednych lubię, innych nienawidzę, ale każdy z nich w jakiś sposób mnie porusza, wywołuje emocje. To oznacza, że postacie są naprawdę świetnie wykreowane i chyba każdy miłośnik Maas się ze mną zgodzi.



Pojawiają się gdzieniegdzie głosy, że Wieża świtu jest stanowczo zbyt obszerna. Ale takie opinie krążą przy każdej książce Maas, taki jest po prostu jej styl. Ja też na początku narzekałam, ale teraz to doceniam. Dzięki takiej liczbie stron mogę dłużej siedzieć w tym świecie, mam czas na przemyślenie zachowania bohaterów i wcale nie uważam, że ten czas odpoczynku jest dla mnie nudny czy zmarnowany.



Komu tej książki zdecydowanie nie polecam? Na pewno tym, którzy za Chaolem nie przepadają. Wiem, że tacy też są. Jednak myślę, że można podejść do tej książki trochę inaczej i skupić się bardziej na samej fabule, a mniej na Chaolu - co kto lubi. :) Jedno jest pewne - Wieża świtu to część, która stanowi doskonałą zapowiedź tego, co spotkamy w Królestwie popiołów. Dajcie się porwać tej serii, dajcie szansę temu tomowi, a zapewniam, że będziecie zachwyceni! Szklany tron nie bez powodu jest tak popularny i ciągle się do niego wraca. W tym uniwersum naprawdę można przepaść bez reszty. :)
✖ Opinia niepotwierdzona zakupem
autor: dziewczyna z książkami
Powieść, która nie miała być powieścią? Cóż mogło z tego wyniknąć? Szczególnie, jeśli owa ponad ośmiuset stronicowa książka dotyczy jednego z najmniej lubianych przez większość wielbicieli cyklu, bohatera? Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona do tego pomysłu, szczególnie jeśli odwlec miał on w czasie, oczekiwany przez wszystkich z niecierpliwością, finał serii przygód byłej Królewskiej Zabójczyni! Zwłaszcza gdy tom piąty, skończył się w sposób, w który się skończył. Pragnę również uprzedzić, iż ze względu na to, iż Wieża świtu jest kolejną już częścią, popularnej młodzieżowej serii, recenzja ta będzie miała nieco luźniejszą formę oraz mogą pojawić się w niej spoilery dotyczące poprzednich tomów.

Przed byłym kapitanem Gwardii Królewskiej czeka nie jedno, lecz dwa wyzwania. Oba, wydawać by się mogło niemożliwe do zrealizowania. Chaol musi bowiem przekonać władcę Kaganatu do dołączenia swych sił do królowej Aelin Ashryver Galathynius w wojnie przeciw Valgom oraz odzyskać utraconą podczas bitwy władzę w nogach, w czym pomóc ma mu jedna z ze słynnych na całą krainę uzdrowicielek — Yrene Towers. Nie spodziewa się jednak, że mroczne siły pustoszące jego ojczyznę, są bliżej niżeli śmiałby myśleć, a Kaganat — będący z pozoru szczęśliwą krainą — skrywa wiele mrocznych tajemnic.

Co istotne, narracja w Wieży świtu jest podzielona między czwókę bohaterów. Pojawia się bowiem perspektywa Chaola, Nesryn, Yrene, a także Aelin. Każdy z tych bohaterów w interesujący, lecz nie równy sobie sposób, ukazuje nam barwne królestwo Kagana. Prowadzi nas między niezmierzone zakręty starych bibliotek, wrzuca prosto do pełnego starożytnych bestii lasu, wznosi w stronę połaci nieba na potężnych, latających monstrach. Nieomal żaden z bohaterów nie pozwala na dłużej zaczerpnąć powietrza, pomiędzy rozdziałami tego przesyconego akcją tomu. Jednak, jak szósty tom cyklu wypada na tle poprzednich? Czy książka, która z początku miała być tylko opowiadaniem, naprawdę była konieczna?

Autoplagiat, tak w skrócie można określić historię byłego Kapitana Gwardii Królewskiej. Słowo to dobitnie wybrzmiało w wielu dotychczas opublikowanych recenzjach i odnaleźć nie mogę lepszego, tak dobrze oddającego fabułę Wieży świtu słowa, niż tego tak namiętnie przez moich kolegów po fachu, w ich opiniach używanego. Sarah J. Maas pokusiła się bowiem o użycie motywów oraz rozwiązań, które sprawdzały się już wyśmienicie w innych jej książkach; w przypadku innych, pokochanych przez tysiące postaci. Splotła historię Chaola dokładnie takimi nićmi, które już niegdyś w rozmaitych konfiguracjach użyła do przedstawienia burzliwych losów pozostałych stworzonych przez siebie bohaterów.

Co jednak z tego wynikło? Jako istny weteran na polu pisarstwa Sarah J. Maas, podkreślić muszę, że jak w przypadku wielu części wydanych przed Wieżą świtu (a tyczy się to zarówno historii Aelin, jak i Feyry), historia Chaola jest bardzo schematyczna. Już przy pierwszym niekiedy spotkaniu (ba! spojrzeniu), można odczytać z łatwością jak potoczą się dalsze losy danej znajomości. O rękę pójść nawet można w zakładzie, iż pewne sceny miały już ogniś miejsce. I nie raz i nawet nie dwa, owe złudzenie czytelnika podczas lektury nachodzi. Być może wynika to z faktu, iż ta ogromnych rozmiarów cegiełka miała być z początku jedynie opowiadaniem? Może podniesienie jej do rangi powieści, wiązało się z ponadprzeciętną szybkością procesu twórczego? Mniejszym zastanowieniem nad tworzoną fabułą? Mniejszym polem dla kreatywności?

Powodów może być wiele. Począwszy od tego przeze mnie w minionym akapicie wymienionego, poprzez zwyczajną, ludzką wygodę. Po cóż przecież odchodzić od tego, co przyniosło nam kiedyś sukces? Niestety, amerykańska autorka ma również — świadomą, czy też nie — potrzebę łączenia w pary wszystkich bohaterów. Niech rękę podniesie ten, kto w twórczości Sarah J. Maas przyuważył postać (mowa tu o głównych graczach) nijak nie zaplątaną w miłosne relacje! Niestety jeśli takowi kiedyś się pojawili, albo nie byli dla fabuły istotni, albo zginęli nim również i ich dosięgnęła, wypuszczona przez autorkę, strzała Amora. I tu powstaje paradoks. Niby nie może się tego znieść, a książki pochłania się w kilka godzin.

A czyni się to będąc zaangażowanym, nie mogącym się doczekać dalszego ciągu oraz kibicującym bohaterom. Bo, koniec końców, Wieża świtu była dobrą lekturą. Była tym, czego wymagam od każdej powieści spod pióra tej amerykańskiej autorki. Dobrą zabawą, chwilą wytchnienia, porządną młodzieżową fantastyką, która porywa mnie do swojego świata na dzień lub dwa. I choć książka posiada istotne wady, w szczególności te dotyczące prowadzenia fabuły — niektóre sceny oraz rozwinięcie pewnych relacji mogłyby pójść w inne strony, to historię lorda Westfalla czyta się bez wytchnienia, wybaczając wręcz na końcowych etapach popełnione dotychczas błędy. Gdy odepchnie się pewne rzeczy na bok, to pozostaje to, co zawsze zapewnia miłośnikowi książek Sarah J. Maas — zniknięcie z otaczającego go, szarego świata.

Jeszcze jakiś czas temu było mi na dobrą sprawę obojętne, czy poznam dalsze losy Aelin oraz jej licznych, osobliwych towarzyszy. Po lekturze Wieży świtu nie mogę się wręcz doczekać tego, jak autorka zakończy swoją pierworodną serię. Historia poświęcona Chaolowi przypomniała mi bowiem za co tak bardzo lubię książki tej autorki. Dlaczego wybaczam jej tyle błędów. Bo to mimo wszystko są cholernie dobre opowieści. Takie, które mimo schematyczności angażują, porywają, wsysają do swojego świata i nie chcą pozwolić wrócić do rzeczywistości. Takie przez, które mknie się niczym Manon przez góry na swojej wywernie, nie mogąc się doczekać rozwinięcia danych wątków. To historie pełne bohaterów, którym się kibicuje oraz emocji, które nie pozwalają odłożyć książki, aż do jej zakończenia.

Bo Sarah J. Maas znowu to zrobiła! Znowu rozdzierała serce, po to by po chwili znowu je skleić. Pokazała światy wydarte wprost z najciemniejszych zakątków jej wyobraźni. Wrzucała w paszczę potwora, po to by w ostatniej chwili uratować przed zabójczym jadem jego kłów. Przedstawiła kolejnych bohaterów, o których nasze serca będą drzeć w ostatnim tomie. Bo niewątpliwie nie będzie to spokojna odyseja, ale pełna zwrotów akcji podróż przez krew, pot, łzy, kości... aż do celu. Jednocześnie chcę poznać ostatnie zdania, lecz mało czego w mojej karierze czytelniczej bałam się z równą mocą. Ciężko mi również uwierzyć, że to już koniec. Że w końcu okaże się, co od początku było Królewskiej Zabójczyni przeznaczone.

Co najbardziej urzekło mnie w tej książce? Pomijając fakt, iż moja awersja do Chaola w końcu nieco odpuściła, co można nazwać sporym osiągnięciem, to największym plusem tej powieści są zdecydowanie Yrene, Sartaq oraz królestwo Kagana. Opisy towarzyszące narracjom naszych bohaterów, jasno malują przed naszymi oczami, piękne obrazy tego cudownego mocarstwa. Kolejnego skrawka świata stworzonego przez Sarah J. Maas. Nieskończonego w swej różnorodności oraz umiejętności zadziwiania czytelnika. I choć postać Nesryn nie przypadła mi do gustu, to na narrację z jej udziałem czekałam z niecierpliwością równą tej oczekiwaniu na Yrene. Ponieważ aktualna kapitan... powiedzmy, że przebywała w towarzystwie oraz środowisku niesamowicie interesującym, przynajmniej w moim mniemaniu. Ta część królestwa Kagana skradła po prostu moje serce, bardziej niż najpiękniejsze komnaty jego zamku.

Podsumowując, uważam, że koniec końców dobrze wyszło, iż Sarah J. Maas stworzyła pełnowymiarową powieść, niżeli tylko krótkie opowiadanie, jak było to w zamiarze na początku. Bo naprawdę świetnie się bawiłam. Zostałam wręcz pochłonięta przez świat królestwa Kagana. To jedno z najlepiej stworzonych miejsc, jakie autorka na kartach swych wszystkich powieści nam dotychczas przedstawiła. Szczególnie jeśli mowa tu o środowisku, w którym przebywał jeden z książąt — Sartaq. Zdecydowanie nie jest to jednak najlepszy tom z serii, choć widoczna jest poprawa; chociażby samego warsztatu pisarskiego, względem poprzednich części. Uważam też, że ten tom nie był zbędny. Na jego kartach poznajemy wiele ciekawych wątków, odkrywamy parę odpowiedzi oraz zadajemy sobie kilka nowych pytań. Pytań, które odnajdą swe rozwiązanie w finale. Finale, który nadchodzi i porwie na strzępy nasze płonne nadzieje.
✖ Opinia niepotwierdzona zakupem
autor: Czytaczyk
Z książkami Sarah J. Mass mam tak, że wciągają mnie dopiero od połowy albo przy samej końcówce. Większość wątków jest dla mnie zbyt rozwinięta, przez co początki mi się niemiłosiernie dłużą. Niestety Mass lubi tak rozdrabniać się na szczegóły i rozciągać wszystko. Na szczęście wszystko to wynagradza, gdy już zaczyna wprowadzać jakieś zawirowania i akcja nabiera tempa.
Dlatego nie zniechęcajcie się, gdy sięgnięcie po tę czy inną książkę wywodzącą się z jej twórczości.

Ta wstawka do całego cyklu została w pełni poświęcona Chaolowi Westfallowi oraz Nesryn Faliq. Chaola polubiłam już od samego początku, kiedy to pierwszy raz się zetknęłam z nim w „Szklanym tronie”. Tym bardziej nie mogłam się doczekać lektury i tym większe było moje podekscytowanie, gdy już się za nią zabrałam. Co do Nesryn, to raczej nie skupiła sobie mojego zainteresowania. Ale i też nie miała okazji, bo jak do tej pory pojawiały się jedynie jakieś wzmianki na jej temat. Po tym tomie szczerze mogę stwierdzić, że darzę ją sympatią. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach „Szklanego tronu” będzie się pojawiać częściej, niż do tej pory. Nie przeszkadzałoby mi nawet, gdyby jej większa obecność miała jeszcze bardziej przyhamować niekiedy akcję. Również inaczej spojrzę teraz na postać Chaola. Jestem z chyba teraz bardziej zżyta, niż z Cealeną.

„Wieża świtu” jest wartym uwagi dodatkiem do serii, po który powinien sięgnąć każdy miłośnik tej serii.
✖ Opinia niepotwierdzona zakupem
autor: MargoRoth
Chaol Westfall i Nesryn Faliq wyruszają w podróż do odległego miasta Antica. Mają dwa konkretne cele: po pierwsze, mają nadzieję, że któraś ze słynnych uzdrowicielek z Torre Cesme będzie w stanie przywrócić Chaolowi władzę w nogach; a po drugie, chcą namówić zasiadającego na tronie potężnego kagana, aby stał się ich sojusznikiem w wojnie.

Jak się okazuje, pobyt w Antice stawia Chaola i Nesryn przed zupełnie innymi wyzwaniami, niż się spodziewali. Mroczne moce, przeciwko którym zbierają armię, próbują dosięgnąć ich nawet w zamorskiej krainie, a kluczem do powodzenia misji może stać się młoda uzdrowicielka Yrene. Informacje, które bohaterowie zdobędą w pałacu, mogą stać się najistotniejszą bronią przeciwko rosnącej w siłę królowej Meave.

Kiedy coś, co początkowo miało być nowelką, rozciąga do rozmiarów ośmiuset stronnicowej księgi, można mówić tylko o Sarah J. Maas. Wieża świtu jest określana mianem tomu 5.5 serii Szklanego tronu, co oznacza, że wydarzenia opisywane na kartach tej powieści toczą się równolegle do tych, które znamy już z Imperium burz. Jak możecie pamiętać, kluczowym bohaterem, którego brakowało w Imperium, był właśnie Chaol, którego losy doczekały się teraz całkiem osobnego tomu serii. Jak więc Wieża świtu wypada na tle poprzednich części tej historii? Czy to uzupełnienie o losy Chaola było tak naprawdę potrzebne?

Odkąd tylko zaczęłam lekturę, cieszyły mnie dwie rzeczy: pierwszą z nich była porywająca akcja, która może nie zastraszała szalonym tempem, ale skutecznie łapała czytelnika w swoje macki, co moim zdaniem jest nawet lepsze. Prawda jest taka, że ostatnimi czasy mam ogromne problemy ze skupieniem się na czytaniu, gdyż moja uwaga bez przerwy ucieka w rozmaite rejony wyobraźni, błądząc wszędzie, tylko nie w pobliżu fabuły książki. Jednak Wieża świtu wciągnęła mnie znacznie bardziej, niż inne książki, które ostatnio czytałam, a tym samym udało jej się przełamać mój niepożądany zastój czytelniczy (dziękuję ci, Sarah J. Maas!).Drugą sprawą, która od początku napawała mnie zadowoleniem, był fakt, że przypominanie sobie wydarzeń z poprzednich tomów nie było absolutnie potrzebne. Imperium burz czytałam w sierpniu i obawiałam się trochę, że minął zbyt długi czas od tamtej lektury, abym mogła chociaż jako tako pamiętać, co i jak. Wiecie, ponowne czytanie poprzedzających Wieżę świtu pięciu tomów byłoby dużym problemem, więc ogromnym plusem jest to, że nie trzeba znać na pamięć wszystkich szczegółów, aby ogarniać, o co chodzi.

Mam z tą książką podobny problem, co z resztą książek z serii Szklanego tronu, a konkretnie tomami 3, 4 i 5. Choć początkowo wątki Chaola i Nesryn są ze sobą związane, w dalszej części powieści rozplatają się i biegną niezależnie od siebie. Niestety, po raz kolejny zauważam, że jeden z tych wątków jest wyraźnie atrakcyjniejszy i ciekawszy od drugiego i to zawsze tego jednego wyczekuję, chcąc, aby drugi trwał jak najkrócej. W poprzednich tomach niechętnie wracałam do wątku Manon Czarnodziobej i czarownic, natomiast wszystko, co związane z Aelin natychmiastowo przyciągało moją uwagę, za to tutaj losy Chaola przedstawiały się o wiele bardziej intrygująco, niż wątek Nesryn. Przez to książka była w pewnych momentach nierówna, na szczęście motywy związane z bohaterami zmieniały się dosyć często.

Przykro mi to mówić, ale czytając Wieżę świtu odkryłam, że pewne powtarzalne elementy, które pojawiają się praktycznie w każdej książce Sarah J. Maas, zaczynają działać mi na nerwy. Może jest to sprawa tego, że czytam o nich już szósty raz (lub gdy doliczyć serię Dworów, to dziewiąty). Mam tu konkretnie na myśli wątki romantyczne. Mimo tego, że powieści Maas krążą wokół tematów fantastycznych, miłości tam nie brakuje. No i właśnie – jest to zawsze miłość pełna pasji i namiętności, która początkowo wydawała mi się niesamowicie piękna, ale… cóż, nieustannie podąża ona w tą samą stronę. Nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, aby zgadnąć, który bohater skończy z którą bohaterką – w tym temacie Maas jest boleśnie przewidywalna. Do tego mam wrażenie, że gdyby autorka pozostawiła choć jednego ze swoich bohaterów jako silnego i niezależnego singla, nie byłaby sobą. Tutaj dosłownie każdy odnajduje swoją drugą połówkę niezależnie od tego, gdzie się znajduje, przeciwko komu walczy i jakie ma interesy. Całokształt tego wątku romantycznego zaczął mnie nieco irytować. Myślę, że na jego niekorzyść działa sama powtarzalność, która stała się nieco nużąca.

No dobrze, tak narzekam i narzekam, ale przecież wcale nie było tak źle. MIMO tych wad, o których wspomniałam, MIMO tego, że część zakończenia skutecznie przewidziałam, co niemile mnie zaskoczyło, to… cóż, przecież to Sarah J. Maas. Ta autorka ma coś w sobie, co sprawia, że jej książki zapisują się w sercu czy się tego chce, czy nie. Ostatecznie stwierdzam, że Wieża świtu była powieścią dobrą – wciągającą i zajmującą, choć na pewno nie najlepszą spośród całej serii. Pojawiły się w niej intrygujące motywy, jakie jak działanie mocy uzdrowicielek, w których mam nadzieję usłyszeć jeszcze więcej w przyszłości. Zakończenie książki napełniło mnie ekscytacją na myśl o tym, w jaki sposób połączą się ze sobą teraz te dwie historie – historia Chaola oraz Aelin, które biegły chwilowo niezależnie od siebie. I odpowiadając na wcześniej postawione pytanie… tak, uważam, że Wieża świtu ma sens. Dzięki tej powieści całość historii bohaterów stała się pełniejsza i zdecydowanie bardziej rozbudowana, a losy Chaola w Antice zasługują na poświęcenie im osobnego tomu serii.

Jeśli jesteście na bieżąco ze Szklanym tronem, jak najszybciej biegnijcie do księgarni po Wieżę świtu. Choć nie była to najlepsza część serii i miała ona swoje wady, to patrząc na całokształt powieści, jestem gotowa wybaczyć te niedociągnięcia autorce. W końcu co zrobilibyśmy bez genialnej Sarah J. Maas? ;)

booksofsouls.blogspot.com
x
Oczekiwanie na odpowiedź
Dodano produkt do koszyka
Kontynuuj zakupy
Przejdź do koszyka
Uwaga!!!
Ten produkt jest zapowiedzią. Realizacja Twojego zamówienia ulegnie przez to wydłużeniu do czasu premiery tej pozycji. Czy chcesz dodać ten produkt do koszyka?
TAK
NIE
Oczekiwanie na odpowiedź
Wybierz wariant produktu
Dodaj do koszyka
Anuluj